Informacje i regulamin bloga:
REGULAMIN!!!
1. Nie akceptuję wulgaryzmów w komentarzach, jeśli ktoś chciałby coś mi powiedzieć, podany jest numer Gadu-Gadu, oraz Gmail.
2. To samo sądzę o reklamowaniu się w komentarzach, poprzez wstawianie linków do swoich blogów lub innych stron (typu fora, serwisy, różnego rodzaju swoje konta [DeviantArt, YouTube] itp. ). Możesz robić to jedynie w wiadomościach prywatnych.
3. Jeśli już masz zamiar dodać komentarz, pisz na temat. Nie będę tolerowała tekstów, które mówią, że blog jest nudny i nie ma sensu go czytać. W takich sprawach dyskutować będę jedynie w wiadomościach prywatnych, ale na blogu ma panować spokój. Nie chcesz czytać, nie czytaj, proste, prawda?
4. Blog jest po to, aby czytać i ewentualnie komentować, a nie rządzić na nim, od tego jest autorka. Jeśli treść się nie podoba, wyłącz. Na pewno nie będzie akceptowane wymuszanie przygód, jakie bohaterowie tu przeżywają, jak i tego, kto będzie głównym bohaterem historii! O tym, ile razy ktoś będzie występował, i czy w ogóle będzie, decyduję ja!
Uwaga! Użytkownicy nie stosujący się do regulaminu będą od razu blokowani! Nie będę dawała ostrzeżeń, nie mam zamiaru bawić się z Wami w teksty " zapomniałam/em o tym" !
czwartek, 19 grudnia 2013
Część II Rozdział I -Wprowadzenie
Od śmierci mego przyjaciela wszystko runęło, zawaliło się, po prostu legło w gruzach. Zmieniliśmy się nie tylko my, lecz całe Providence. Uległo to zmianie zaledwie trzy tygodnie po tym tragicznym i niewiarygodnie smutnym dla mnie wydarzeniu. Gdy tylko osoby mające największe wpływy w Providence dowiedziały się o tym, natychmiast zaczęli działać. Wtedy władzę tutaj przejęła kobieta nazywana Czarnym Rycerzem... Już sam jej pseudonim wskazywał na pewną różnicę między nią a Białym... Jak się później okazało, naprawdę jest zupełnym przeciwieństwem. Ta kobieta jest bezwzględna, okrutna, bezinteresowna... Obchodzi ją tylko to, co ma związek z jej zyskami. Nie jest to więc człowiek, którego potrzebuje organizacja zajmująca się chronieniem ludzi przed nanitami i E.V.O. Ustanowiła sposób badań mutacji poprzez rozszczepianie poszczególnych cząstek atomów. Krócej... Stworzenia te, a więc po prostu zwyczajni, niewinni ludzie lub zwierzęta pod wpływem poważnej mutacji zostali po prostu rozrywani. Nikt specjalnie się tym nie interesował, bo w końcu póki agenci sami na tym nie tracili, to wszystko było w jak najlepszym porządku. Niesamowicie mnie to irytowało. Ja i Rebecca nie daliśmy się jednak tym wszystkim omamić. Gdy nasze starania o zmianę tego nic nie dały, postanowiliśmy odejść. Tak też właśnie zrobiliśmy już po
połowie roku. Nie musieliśmy nawet namawiać Rexa. Poszedł z nami w pełni dobrowolnie. Natomiast jeśli chodzi o jego starszego brata, wahał się, ponieważ Czarna mogła dać mu nowe możliwości w dziedzinie tego, co najbardziej kochał. Jednak jakimś cudem jest tutaj teraz razem z nami. Dlaczego? Nie, to żaden cud... Jednak nie przyczyniłem się do tego ani ja, ani Rebecca, czy nawet jego brat. Zawdzięczamy to mojej przyjaciółce, Piątej. To jej udało się nakłonić Caesara do tego, aby opuścił Providence i poszedł razem z nami. Bardzo dobrze się składa, bo teraz przydaje się każdy. Jeśli nie ma w pełni opanowanych umiejętności walki, to zna się świetnie na nauce i technologii, jak Caesara czy Rebecca. Obaj są w obecnej sytuacji bardzo potrzebni, z resztą jak my wszyscy tutaj.
Staliśmy się przez ciąg tych wręcz tragicznych, paskudnych wydarzeń zupełnie kimś innym, zupełnie innymi osobami. Wciąż mieliśmy za zadanie chronić ludzi przed zarazą nanitów, jednak już nie jako Providence, lecz zupełnie inna, odrębna od niej grupa. Nie mieliśmy już najmniejszego zamiaru tam powracać, mimo tego, że pewna tęsknota za tamtymi czasami wciąż gościła gdzieś tam, głęboko w naszych sercach. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek się od niej uwolnimy.
***
Po krótkiej chwili z głębokiego zamyślenia wyrwał mnie głos nastolatka.
-Szósty, jak myślisz... Damy sobie radę? -spytał nerwowym głosem, spoglądając w moją stronę. Ja nie odwróciłem wzroku, wpatrywałem się wciąż przed siebie. Przez chwilę milczałem. Po kilku sekundach zdecydowałem się jednak odezwać.
-Musimy... Nie mamy innego wyjścia... -odpowiedziałem krótko, cicho wzdychając. Rex natychmiast spuścił wzrok. Bardzo pragnąłem naszego zwycięstwa w tej sytuacji. Od tamtego czasu walczyliśmy z Providence i rywalizowaliśmy. Kiedyś to słowo określało nasz dom... Miejsce, w którym wszyscy czuliśmy się bezpiecznie.
Wstałem po niedługiej chwili i spojrzałem na chłopaka.
-Idziesz? -spytałem z delikatnym uśmiechem na twarzy. -nie warto się tym tak zadręczać. W ten sposób na pewno nie wygramy. Chodź... Zobaczymy, czy nie ma nic do roboty, a później ewentualnie możemy wyjść gdzieś na miasto. -on również uśmiechnął się do mnie delikatnie po czym wstał. Oboje spojrzeliśmy jeszcze raz na miasto widoczne na jednym z wyższych budynków. Wolnym krokiem zeszliśmy na jedno z niższych pięter. Budynek, który obecnie zajmowaliśmy leżał na skraju miasta. Gdy tu przybyliśmy, był w nie najlepszym stanie, ale daliśmy radę wszystko naprawić i obecnie wygląda jak nowy. Mamy dla siebie duży, trzynasto-piętrowy wieżowiec, więc wcale nie jest tak źle. Nie było również trudności ze ściągnięciem komputerów i innych ważnych sprzętów. Czasem bardzo opłaca się mieć różne znajomości na całym świecie. Świetnie dajemy sobie radę. Nie narzekamy, bo nie ma na co, wszystko funkcjonuje tutaj tak jak należy. Wbrew wszelkim przekonaniom nie jesteśmy tutaj sami we czwórkę. Po naszym odejściu z Providence Piąta chciała wrócić do domu... tego prawdziwego. Tam, gdzie wcześniej mieszkała z pozostałymi, Czwartym, Dos'em i Trey'em. Caesar, jak i z resztą my wszyscy usiłowaliśmy ją przekonać, aby została z nami. Doszliśmy w końcu do porozumienia. Porozmawialiśmy z resztą, opowiedzieliśmy całą historię, wszystko co działo się przez ten czas. Trwało to długo i było bardzo ciężko, rozmawiając z takimi osobami, ale w końcu udało się. Zgodzili się do nas dołączyć. W końcu nie należeliśmy już do Providence. Nie musieli słuchać rozkazów Białego, ani nikogo innego. Byli tak samo wolni jak wcześniej, tylko zobowiązani, aby przynajmniej nam pomagać. Początku były ciężkie, ale szybko się w to wciągnęli i teraz wszyscy razem jesteśmy jedną, zgraną drużyną.
Opisałem już prawie wszystko, co działo się przez długi czas, wszelkie zmiany, jakie nastąpiły, ale zapomniałem o jednej, bardzo ważnej... Sam zmieniłem się nie do poznania. Nie chodzi tutaj o wygląd zewnętrzny, chociaż w nim też nastąpiły pewne zmiany. Odkąd nie pracuję w Providence, jestem całkiem inny. Nie ma już tych zasad, których musiałem obowiązkowo przestrzegać. Nie ma żadnych zakazów. Stałem się taki jak kiedyś... jednak chodzi o tę część pozytywną. Przestałem tak przejmować się zasadami. Byłem spokojniejszy i bardziej wyluzowany. Uśmiech pojawiał się na mojej twarzy zdecydowanie częściej, co bardzo cieszyło głównie Rebeccę i Rexa. Mi również nie przeszkadzała ta zmiana, cieszyłem się z tego. Dopiero wtedy zobaczyłem, co zrobiło ze mnie Providence. Zmieniło w posłusznego, poważnego, słuchającego każdego rozkazu pupilka. Gdybym sześć lat temu usłyszał, że w przyszłości taki będę, po prostu wyśmiał osobę, która mi to powiedziała. Teraz jednak wcale nie jest mi do śmiechu, gdy o tym myślę. Nawet nie wiecie jak się cieszę, że to się skończyło. Gdyby teraz zobaczył mnie Biały, posłuchał i spędził ze mną parę dni, pomyślałby zapewne, że to kompletnie inna osoba w ciele jego przyjaciela.
Od czasu odejścia z Providence byliśmy naprawdę szczęśliwi. Czuliśmy swobodę i wolność, a zwłaszcza ja. Od tamtego czasu często się śmiałem, cieszyłem z drobnych rzeczy. To było niesamowite.
Gdy znaleźliśmy się na jednym z niższych pięter, weszliśmy do obszernego pomieszczenia ze śnieżnobiałymi ścianami. To akurat bardzo przypominało mi dawne Providence. Co prawda nie cały budynek był tak wykończony, ale najważniejsze pomieszczenia doprowadziliśmy już do właściwego stanu.
W danym pokoju były dwa większe i kilka mniejszych komputerów. Podeszliśmy do jednego z nich, gdzie stała właśnie Rebecca.
-Hej. -rzuciłem na przywitanie i pocałowałem jej policzek, delikatnie się uśmiechając i obejmując ją ramieniem. Na jej twarzy również pojawił się szczery uśmiech.
-Zeszliście w końcu z tego dachu na ziemię. Co wy tam tyle czasu robicie? -spytała, spoglądając na moją twarz ciekawsko. Uniosła lekko jedną brew.
-No wiesz... w sumie to nic takiego. -wzruszyłem delikatnie ramionami. Ona tylko cicho westchnęła, po czym znów nachyliła się nad jakimiś papierami.
-Widziałeś gdzieś Piątą? Mam dla niej wyniki badań. -powiedziała cicho i spokojnie, wyciągając z teczki parę kartek.
-Nie... chyba poszła gdzieś z Caesarem... a znając ich, nie wrócą zbyt szybko. -zaśmiałem się cicho, a razem ze mną Rex. Holy tylko cicho mruknęła coś pod nosem i odłożyła papiery na bok.
-W porządku, ale jeśli ją gdzieś zobaczycie, każcie od razu przyjść do mnie. -powiedziała tylko krótko i zajęła się czymś innym.
-Rebecca... -znów się do niej zbliżyłem i objąłem w talii, stojąc za nią. -nie powinnaś tak ciężko pracować. To już nie Providence... możesz pozwolić sobie na odpoczynek w każdej chwili... a na razie i tak jest spokojnie, więc zdecydowanie powinnaś trochę odpuścić, Kochanie. -powiedziałem cicho, opierając podbródek o jej ramię.
-Nie martw się o mnie. Tylko to skończę i idę... chcę porozmawiać z Beverly. Pisała, że ma coś ważnego do omówienia. Jest też szansa, że tutaj przyjedzie. -wypowiadając ostatnie zdanie, spojrzała z delikatnym uśmiechem na Rexa. Ten wyraźnie się ucieszył, bo aż podskoczył, a na to ja się tylko zaśmiałem. Nic ciekawego nie działo się na mieście, nie było żadnej pracy, wyszliśmy więc z Rexem z pomieszczenia, dając Rebecce w spokoju skończyć swoją pracę.
-No to co robimy? -spytał nastolatek.
-Nie mam pojęcia, nic ciekawego się nie dzieje... zostaliśmy tutaj dzisiaj chyba tylko my we trójkę, pozostali wyszli. -przyznałem, wzdychając ciężko.
-Może tak krótka walka? -zaproponował, uśmiechając się.
-W porządku. Załatwię Cię jak ostatnio. -uśmiechnąłem się złośliwie i skierowałem szerokim korytarzem przed siebie.
-Tak, tak... chciałbyś! -ruszył od razu za mną. Szybkim krokiem poszliśmy w stronę schodów prowadzących na najniższe piętro. Idąc tak, co chwilę spoglądałem na Rexa. Z szerokim uśmiechem kroczył tuż obok mnie. Był mi bardzo bliski, więc jego uśmiech dawał szczęście również mnie.
No witam... w pierwszym poście tutaj od... o Matko, chyba maja. A więc nie jest to długa notka, ale na początek w sam raz. Można to potraktować jako krótkie wprowadzenie do "kontynuacji" historii. Zauważyć można na pierwszy rzut zmianę perspektywy. Zdecydowałam się na coś, czego nigdy wcześniej nie próbowałam. Rozdziały będą z różnych perspektyw, jedna notka może być przykładowo z persp. Szóstego, kolejna znowu Rexa, czy kogoś jeszcze innego. Możliwe, że będę oznaczała poszczególne osoby kolorami, ale zobaczę, jak to będzie wyglądało. No... szablon też na razie jest taki, jaki jest. Tymczasowo zostanie niestety taki... nijaki. Jak na razie nie mam możliwości stworzenia czegoś lepszego, co zgodnie z moimi planami będzie przedstawiało wszystkich. Ale coś jest... na razie musicie zadowolić się tym, ale bez obaw, to zostanie zmienione gdy zyskam coś lepszego. A jeszcze co do rozdziałów... z tymi perspektywami będzie wyglądało to tak, jak jakiś wspólny pamiętnik... jakby ten blog należał nie do mnie, lecz do samych postaci, a pod każdym postem ewentualne dopowiedzi również będą pisane w tym stylu. Tym razem wyjątkowo jest normalnie, bo musiałam Was w to wprowadzić.
Nie wiem, czy wszyscy zrozumieli, czy napisałam to w ogóle z sensem, ale sądzę, że raczej tak, chociaż jestem dzisiaj wyjątkowo zmieszana. W porządku, jak na razie to wszystko. Pozdrawiam wszystkich, na razie <3