Gdy rano otworzyłem oczy,
wszystko było lekko zamazane. Czułem się, jak by ktoś przypiął
mnie łańcuchami do łóżka. Z ledwością się podniosłem.
Rebecca jeszcze spokojnie sobie spała, postanowiłem jej nie
przeszkadzać. Otuliłem ją kołdrą, wstałem z łóżka i
wyszedłem z pokoju. Chciałem iść do siebie, przebrać się w
jakieś czyste ubrania, bo te były całe we krwi po wczorajszym
wydarzeniu. Niedaleko mojego celu spotkałem Rexa, był jakiś
zdołowany. Szedł powoli jedną ręką podpierając się o ścianę,
zbliżyłem się do niego.
-Stało się coś?
-zapytałem obojętnie.
-Nic poważnego... tylko
kręci mi się w głowie, ostatnio trochę się przeziębiłem. A
tobie co się stało?! -wyraźnie zaskoczony, gdy zobaczył tyle krwi
na moim ubraniu – mordowałeś kogoś, czy co?
-Długa historia... i tak
byś nie uwierzył... może Ci pomóc?
-Nie... nie zawracaj sobie
mną głowy, poradzę sobie.
Rex minął mnie powoli,
jednak za daleko nie doszedł. Po kilku krokach się przewrócił i
upadł na ziemię.
-Jesteś pewny że sobie
poradzisz?
-Teraz to już nie za
bardzo.
Podałem mu rękę, pomogłem
wstać, a następnie dojść do pokoju. Wolał bym żeby Rex nie
interesował się tą sprawą... nie chciał bym żeby ktoś
rozpowiedział to wszystko. Wszyscy w Providence uważaliby mnie za
wariata.
Szybkim krokiem poszedłem
po tym do pokoju i przebrałem się w czyste ubrania. Byłem
rozkojarzony, tyle ostatnio się działo, a ja nie potrafiłem radzić
sobie z tym wszystkim. Nagle w słuchawce usłyszałem głos Białego,
oczywiście kazał iść natychmiast na trening. Nie odpowiedziałem,
tylko wyłączyłem od razu słuchawkę, nie miałem specjalnej
ochoty teraz z nim dyskutować. Poszedłem powoli na trening, nie
spieszyło mi się. Nie denerwowałem i nie bałem się już tak jak
wczoraj... po tym spotkaniu ze zjawą czułem się jakoś dziwnie
lepiej, mimo to, że dobrze wiedziałem, że to się tak łatwo nie
skończy. Po drodze zastanawiałem się jak to załatwić. Co zrobić,
żeby się ode mnie odczepiła. Niestety nic nie wpadło mi do głowy.
Postanowiłem, że porozmawiam o tym później z Holi, a jak na razie
skupię się na codziennych obowiązkach.
Rozpocząłem trening.
Usiłowałem skupić się na przeszkodach. Nie było wcale tak łatwo.
Myślami ciągle byłem gdzieś daleko... nie potrafiłem się na
niczym skupić. Parę razy oczywiście oberwałem. Nie mogłoby się
bez tego obyć. Krwawiłem lekko z prawego ramienia, ale nie była to
ciężka rana, więc się nią nie przejąłem. Końcówka treningu
była najgorsza, ucieszyłem się że na reszcie skończę, i
przestałem uważać na przeszkody. Oberwałem czymś twardym w głowę
i upadłem na ziemię. Pojawiły się mroczki przed oczami i zamazał
mi się cały obraz. Pulsujący ból nie ustępował. Gdy tylko
usiłowałem podnieść się z podłogi, opadałem na nią z
powrotem. Nie miałem już siły nawet próbować. Poddałem się i
chwilę jeszcze tak leżałem. Po zaledwie kilku sekundach straciłem
przytomność.
* * *
Obudziłem się oczywiście
w skrzydle szpitalnym, byłem tu całkiem sam. Przez chwilę myślałem
że wszystko już jest w porządku, ale nagle znów poczułem okropny
ból w miejscu, w którym tak mocno oberwałem. Złapałem się jedną
ręką za głowę. Zamknąłem oczy i cicho jęknąłem. Najchętniej
bym teraz umarł, bynajmniej miał bym spokój. Nagle na swoim
policzku poczułem zimną dłoń, uniosłem lekko głowę.
-Jeszcze Ciebie tu
brakowało. -Chyba nie trzeba mówić kto mnie właśnie wtedy
odwiedził.
-Ja też tęskniłam mój
drogi.
-Możesz dać mi spokój?
Nie mam teraz humoru.
-Przestań marudzić, gadasz
sobie ze mną jak z najnormalniejszą dziewczyną.
-Może dlatego że się
Ciebie zwyczajnie nie boję...
-A powinieneś.
-Co mam zrobić żebyś się
ode mnie odczepiła?!
-Nie krzycz, nie denerwuj
się tak... wiesz, w zasadzie mógł byś coś dla mnie zrobić.
-Ostatnio mówiłaś coś
innego.
-Byłam na Ciebie
zdenerwowana... ale myślałam troszeczkę nad tym.
-Przejdź w końcu do
rzeczy.
-Kiedyś, gdy postanowiłeś
się mnie raz na zawsze pozbyć... gdy mnie zamordowałeś...
-Nie przedłużaj tylko już
mów! Nie mam teraz siły na takie dyskusje.
-Ukryłeś moje ciało na
strychu w szkole... zamknąłeś w skrzyni...
-I co w związku z tym?
-Moja dusza nie miała jak
odejść w zaświaty i w końcu odetchnąć... musisz pochować me
ciało.-stwierdziła udawanym, słodkim głosikiem.
-Żartujesz sobie... ta
szkoła jest na drugim końcu kraju... a poza tym nie będę się
męczył tylko dlatego, żebyś zaznała spokoju.
-Ale ty także będziesz
miał dzięki temu spokój... twoja dziewczyna i przyjaciel
również... chyba że mam ich jeszcze trochę podręczyć.
-Od Rebecci i Rexa trzymaj
się z daleka. Nie zaszantażujesz mnie, znajdę inny sposób i po
prostu Cię zniszczę... zobaczysz.
-Jeszcze się przekonamy.
-zachichotała, cofnęła się i po prostu przeniknęła przez
ścianę.
Odetchnąłem z ulgą ale
jednak martwiłem się trochę że doczepi się do kogoś innego. Ból
nie ustępował, ciągle się męczyłem. Z ledwością podniosłem
się z łóżka i podpierając ręką o ścianę poszedłem w
kierunku drzwi. Gdy tylko się do nich zbliżyłem, przede mną
stanęła Rebecca.
-A ty gdzie się wybierasz?
-Ja... nigdzie...
-Oj nie tłumacz się,
siadaj z powrotem. -powiedziała cicho wskazując dłonią na łóżko.
Posłusznie usiadłem.
-Nie martw się, tylko Cię
przebadam i będziesz wolny...
-Super.
-Nie mamrocz...
Trochę czasu to zajęło,
ból się coraz bardziej nasilał. Badania trwały już prawie jakąś
godzinę. Zacząłem marudzić.
-Długo jeszcze?
-Przestań narzekać.
-Miałaś tylko mnie
przebadać.
-No i badam.
-Ale długo będzie to
jeszcze trwało?
-Jak skończę to skończę,
przestań gadać.
-No ale...
-cicho!
Natychmiast zmilkłem. Po
chwili ciężko westchnąłem. Zauważyłem że wszystko ją teraz
irytowało. Próbowałem siedzieć spokojnie, ale nie
wytrzymywałem... nigdy nie wytrzymywałem długo w jednym miejscu.
To ją jeszcze bardziej denerwowało.
-Możesz przestać się
wiercić? Muszę pobrać Ci teraz krew... a chyba nie chcesz mieć
kolejnej rany... hm?
-No dobra, dobra.
Przez kilka sekund
siedziałem bez ruchu, długo to faktycznie nie potrwało.
-Szósty... Ty nie
wytrzymasz, prawda?!
-Nie musisz się na mnie od
razu wydzierać.
-No to przestań się
wiercić, próbuję Cię przebadać...
-Nie moja wina...
-Owszem twoja, wiecznie coś
Ci nie pasuje.
-Ale to nie ja teraz się
wydzieram i mam pretensje o wszystko.
-Oj zamknij się!!
Wyszła szybkim krokiem z
pomieszczenia zostawiając mnie samego.
-No i znów się zaczyna...
-mruknąłem cicho pod nosem.
Wstałem i wyszedłem tuż
za nią.
-Znowu zaczynasz?
-O co Ci chodzi?!
-Znowu marudzisz... Wszystko
Ci przeszkadza.
-Wcale nie, daj mi w końcu
spokój!
-No i widzisz? A ty jeszcze
zaprzeczasz.
-Zostaw mnie! Mam już tego
dosyć Szósty!!
Przyspieszyła trochę.
Westchnąłem cicho i podbiegłem do niej. Złapałem ją dość
mocno za ramię.
-Stój.
-Puść mnie! Zostaw mnie w
końcu!
-Nie, nie zostawię Cię.
Powiedz mi co się dzieje.
-A ty co? Musisz wszystko
wiedzieć?! Ogarnij się człowieku, puść mnie i daj mi w spokoju
odejść!!!
Posłusznie puściłem i
pozwoliłem żeby odeszła. Z jednej strony czułem się okropnie że
tak się narzucałem... w końcu nie musiała mi wszystkiego mówić.
Ale z drugiej strony martwiłem się trochę o nią, i chciałem
wiedzieć. Po kilku chwilach poszedłem w drugą stronę, poszedłem
do sali treningowej. Trenował akurat Rex. Stanąłem w wejściu i
obserwowałem chwilę, póki mnie nie zauważył. W tym momencie
wywalił się na ziemię, ale po krótkiej chwili wstał.
-auć... -skomentowałem
cicho.
-Nic mi nie jest.
-Widzę że nie kręci Ci
się już w głowie.
-Taa... czuję się już o
wiele lepiej... I tak pomyślałem, żeby potrenować chwilę... ale
to nie był najlepszy pomysł.
-Mhm.
Rex przywlókł się powoli
do mnie, ale tuż przede mną potknął się i upadł ciągnąc mnie
za sobą. Oboje dość mocno walnęliśmy w ziemię. Nie miałem
zbyt wielkiego szczęścia, bo uderzyłem głową o podłogę...
Poczułem nagle przeszywający ból, ale nie dałem tego po sobie
poznać.
-Ojej... przepraszam
Szósty... sierota ze mnie.
-Nie … nic się nie stało,
serio... to nic takiego.
-Ale na pewno? Nie wyglądasz
zbyt dobrze, jesteś jakiś blady... jeszcze bardziej niż zwykle.
-Na pewno... wszystko w
porządku.
Oboje wstaliśmy z podłogi.
-Przepraszam...
-Rex przestań... nie masz
za co przepraszać.
-Jasne... prze... -nie
zdążył dokończyć bo mu przerwałem.
-Jeśli jeszcze raz
przeprosisz, skopie Ci tyłek.
Rex od razu się przymknął.
-No dobra... Może
potrenujemy?
-Jasne że tak!
-odpowiedział z wielkim entuzjazmem.
Prawie niezauważalnie się
uśmiechnąłem.
-No to chodź.
Ruszyłem się zaledwie o
krok, a już zakręciło mi się w głowie tak, że prawie znów
znalazłem się na podłodze. Zdążyłem podeprzeć się o ścianę.
-No... chyba nic nie będzie
z tego naszego treningu. -przyznał smutno, zawsze lubił gdy razem
trenowaliśmy.
-Nie... to nic... Możemy
trenować.
-Jesteś pewien?
-Tak... na sto procent.
Rex szeroko i szczerze się
uśmiechnął. Próbowałem się uspokoić. Poszedłem tuż za Rexem
na środek sali, wyjąłem jednym, szybkim ruchem moje miecze. Rex
chwilę pomyślał i sam stworzył swój wielki miecz.
-No dobra młody...
zaczynamy.
-Coś czuję że dopisze mi
dziś szczęście.
-Nie bądź tego taki
pewien.
Rex ruszył w moją stronę,
szybko uniknąłem ciosu. Ale z każdym gwałtownym ruchem kręciło
mi się w głowie coraz bardziej.
Jeszcze nigdy nie szło mi
tak źle... to był koszmar. Nigdy wcześniej tak nie obrywałem od
Rexa. Przeważnie było to tak, że to on przegrywał. Po bardzo
krótkim czasie leżałem na ziemi. Nie miałem siły nawet się
podnieść. Cieszyłem się trochę dlatego, że nie było tu w tym
momencie Bobo... wtedy nie obyło by się bez głupawych żartów.
Rex stanął nade mną i się odezwał.
-Rozumiałem jak przegrałeś
z Piątą... ale ze mną? To... dziwne.
-Nic już nie mów...
ostatnio nie idzie mi najlepiej... mam małe problemy.
-Małe? Coś nie chce mi się
w to wierzyć.
Rex pomógł mi wstać, nie
miałem po prostu siły po tym wszystkim.
-Może lepiej idź do pokoju
odpocząć.
-Przeważnie to ja mówię
Ci to po treningu.
-No to teraz zmiana...
trochę dziwnie się czuję.
-Dlaczego?
-Gościu... wygrałem z
tobą... a kto by się nie cieszył?
-No nie wiem.
-No właśnie.
-Starczy na dzisiaj...
następny trening wieczorem.
-Ooo nie... nie ma nawet
mowy... żebym znów Cię tak od razu załatwił?
-Uwierz mi... wieczorem
będzie ze mną o wiele lepiej... to ja Cię załatwię.
-Zakład?
-Dobra.
-O ile?
-Chcesz kasy? Niech Ci
będzie...
-Stówka?
-Mi pasuje... ale ciekawe
skąd ty ją weźmiesz gdy to ja wygram.
-Ależ zapewniam Cię, że
przegrasz.
-Okaże się wieczorem.
-Jasne... to ja lecę, a ty
się przygotuj.
Uśmiechnąłem się lekko.
Rex wyszedł z sali. Nie wiem nawet dlaczego, ale przy nim czułem
się jakoś lepiej... byłem o wiele szczęśliwszy... Był dla mnie
jak prawdziwa rodzina. Rodzina... której już dawno nie miałem.
No więc tak, nie jest to
jakieś specjalne arcydzieło, i ja to dobrze wiem... ale chyba nie
jest też jednym z najgorszych na tym świecie, co? Pozwolę Wam to
ocenić. Rozdział 6 pojawił się przedpremierowo, a to dlatego...
że chciałam wam wynagrodzić te wszystkie ostatnie komplikacje.
(oczywiście jeśli ktoś w ogóle przejmuje się tym czymś co
nazywam moim blogiem)
Do pisania notki zmotywowała
mnie Rilla... Gdy przeczytałam jej notkę natychmiast zachciało mi
się pisać, więc szybko dokończyłam moją i dziś ją publikuję.
Dziękuję Rilla, po raz kolejny mnie inspirujesz XD. Dziękuję Wam
wszystkim za to, że czytacie mojego bloga i pozostawiacie po sobie
ślad, jestem Wam za to niesamowicie wdzięczna. Jeszcze raz
dziękuję, i żegnam.
Super rozdział. Taki tajemniczy. Czekam na nexta.
OdpowiedzUsuńBędzie lańsko. Szósty... Nie strać stówy... to takie poniżające.
OdpowiedzUsuńI ogranicz te upadki, bo cofniesz się w rozwoju jak Hubert z "Pierwszej Miłości"
A ty Rebecco zacznij brać Persen na uspokojenie, bo zostaniesz starą panną xD
Oczywiście żartuje.
Notka niezła.
Czekam na nexta.
uff nadrobilam... ale fajnie byloby gdyby Szosty wygral... rex mialby klopot... a moze Rexowi krecilo sie w glowie bo ta go nawiedzila? czekam na nexa i pozdro
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńsuper notka... tak dopiero teraz komentuje ale miałam problemy techniczne i niech Holiday weźmie coś na uspokojenie :P
OdpowiedzUsuńNotka fajna. xD Wredny duch - gdy zmarły uczepi się żywego, to nie ma zmiłuj. C: Niech Szósty wezwie egzorcystę, albo lepiej - Okultystę. XD
OdpowiedzUsuń